Naukowcy z Instytutu Badań Medycznych w Scarborough (Maine, Stany Zjednoczone), razem z badaczami z Instytutu Zmian Klimatu Uniwersytetu Maine w Orono, postanowili zbadać, w jaki sposób zmiany klimatyczne wpływają na kleszcze, a tym samym na szybkość rozprzestrzeniania się boreliozy.
Okazuje się, że krótsze zimy, cieplejsze lata i mniej dni w roku, kiedy temperatury nie sprzyjałyby kleszczom, powoduje, że jest ich coraz więcej i coraz więcej z nich jest nosicielami chorób, w tym nie tylko boreliozy, ale także np. anaplazmozy.
To trzecia zima, podczas której naukowcy z Maine obserwują siedliska kleszczy, monitorując w jaki sposób temperatura na nie wpływa, jaki procent z nich jest w stanie przetrwać do wiosny i w jakich warunkach. Pewne jest, że łagodne zimy sprzyjają wzrostowi populacji tych pajęczaków.
Ale na wzrost populacji kleszczy (i coraz większej liczby zakażonych Borrelią i innymi patogenami), oprócz zmian klimatycznych, ma także wpływ wiele innych czynników, np.: populacja jeleniowatych czy gryzoni w pobliżu siedzib ludzkich, wilgotność ściółki, zatem i letnie opady, ilość krzaków i drzew liściastych, bo kleszcze zimą zagrzebują się właśnie w zwiędniętych liściach.
Prof. Sean Birkel z Instytutu Zmian Klimatu Uniwersytetu Maine (cytowany w artykule Joe Lawora i Steffa Writera “Maine researchers explore link between climate change and Lyme disease” – Pressherald.com – 7/1/2018) twierdzi, że dekady temu duże obszary stanu Maine nie nadawały się dla kleszczy, ponieważ larwy nie były w stanie przetrwać chłodnych letnich dni. Teraz, według niego, jest inaczej i “większość Maine jest obecnie prawdopodobnie siedliskiem kleszczy. Trzydzieści lat temu na pewno tak nie było”.
A to znaczy, że zmiany klimatyczne sprawiają, że zakażone kleszcze zajmują coraz większe obszary i są coraz większym zagrożeniem. To dlatego profilaktyka powinna mieć coraz większe znaczenie, jeśli myśli się o zatrzymaniu wzrostu zachorowań na choroby odkleszczowe.
pressherald.com
Brak komentarzy